Kunszt Painta |
Taka sytuacja. Masz upchane w reklamówkę z Biedronki sto tysięcy złotych i musisz zdecydować, na co je wydać. Oczywiście poruszamy się w rewirze zakupów motoryzacyjnych. I tak, możesz odpalić allegro i poszukać jakiejś git używki, o której zawsze marzyłeś albo iść do salonu i kupić, no właśnie, nową brykę.
Wiem, wiem. Obrazek ilustrujący dzisiejszy artykuł, abstrahując od jego kunsztowności, może być odbierany jako faworyzujący jedną z dróg wyboru/doboru/myślenia. Może być niepolityczny. Może nie porównuje fur z tego samego segmentu. I może nie ble ble ble, dresiarze ble ble ble, będziesz miał wydatki ble ble.
I taka też jest jego rola, bo nie bez powodu zarwałem dwie noce, sklejając cztery bety i kadżara, żeby teraz migać się i coś kręcić, że to nie tak, tylko inaczej. Z racji tego, że artykuł na blogu motoryzacyjnym powinien podobno zawierać rady, to teraz będzie pierwsza z nich - jeśli są tu tacy, którzy nie widzą problemu w wydawaniu stu koła na reno kadżara, to mogą już dalej nie czytać, i iść kupić reno kadżara. Natomiast jeśli są tu wśród nas tacy buntownicy i ignoranci, którym może do szczęścia w życiu nie jest potrzebny asystent zmiany pasa ruchu i wskaźnik zmiany biegu (tu głęboki wydech i solidne WOW), i bez tych i innych asystentów radzą sobie w życiu codziennym, to - zapraszam do tańca.
Zakup nowego samochodu
Zawsze zastanawiałem się, po co u licha ludzie kupują nowe samochody. Chodzi o osoby prywatne, bo firmom kupującym czy leasingującym pojazdy nieraz koszt w postaci nowego samochodu jest po prostu potrzebny.
Przecież ci delikwenci wiedzą, że po opuszczeniu bram salonu ich nowa, pachnąca i lśniąca plakiem fura będzie tańsza o pakiety nawigacji czy inne dodatkowe uchwyty na kubeczki, w które ją doposażyli. Przecież zdają sobie sprawę z tego, że mając zasobny portfel i mogąc sobie pozwolić na zakup samochodu za tytułowe sto tysięcy złotych, mogą wybrać na przykład dwuletnie auto, ten sam model, tyle że w maksymalnej opcji wyposażeniowej, z dokumentacją, bez Niemca który płakał, bo można takie samochody kupić też z salonu, z działu samochodów używanych.
Ostatnio jeden znajomy chyba naprowadził mnie na tok rozumowania takich ludzi, którzy nie chcą jeździć "po kimś". Co ciekawe i właściwe dla tego typu zachowań konsumenckich, to nie chodzi tu o zakup nowego samochodu. Nie chodzi też o to, że "chcę i kupuję". Tu chodzi o to, że "mogę sobie pozwolić". Albo nawet częściej, że "w końcu mogę sobie pozwolić". Trochę to tożsame dla naszego kręgu kulturowego lub nawet bardziej się narażę - dla Polaków w ogóle.
Znajomy ów opowiedział mi historię swoich rodziców, którym jakoś specjalnie nie przelewało się przez całe życie i przez X lat odkładali pieniądze na nowy samochód. I kupili. Nowiusieńki, prosto z salonu. Folia na fotelach, płacz na policzkach mamy, pamiątkowe zdjęcia. Szampan. Kupuli reno jak na kolażu ilustrującym artykuł, w podstawowej wersji zwanej popularnie w branży "golasem" bądź "drutem". W podstawowej wersji wyposażenia, z najmniejszym silnikiem benzynowym o mocy 130 KM. Zrobiło mi się naprawdę przykro, bo wiem, że ten drut za dwa lata będzie wart mniej niż połowę pieniędzy, które za niego zapłacili rodzice znajomego, a które zbierali przez pewnie ładnych kilka lat swojego życia, ciężko pracując i pewnie odmawiając sobie drobnych, codziennych przyjemności.
To ciekawy aspekt socjologiczny związany z zakupem nowego samochodu. Z tym, jak silne emocje i pragnienia są z tym związane. Jak pozornie wielkie szczęście ma generować sam moment zamówienia nowego samochodu jak i ceremonia odbioru go z salonu. Jednak kiedy kurz bitewny opadnie i znajomi pytają "Heniu, nie żałujesz?" albo "a nie mogliście kupić używki?", to trzeba zacisnąć zęby i, aby być zgodnym z samym sobą, zawsze odpowiadać, że było warto.
Co naprawdę znaczy ekonomia i ekologia w kwestii motoryzacji
98 100 zł za samochód wyposażony w kierownicę i pedały |
Pobawiłem się w konfiguratorze na stronie Renault i wybrałem najbardziej podstawową wersję nowego Kadjara, popularnego "krążownika zakupowego" tudzież masywnego "odbieracza dzieci z przedszkola", bo kto nazywa samochody z tego segmentu terenówkami, autami sportowymi czy też obraża w inny sposób prawdziwe gabloty z jajami, powinien skonsultować się z lekarzem lub i tak dalej.
I tak zmieniając kolor z białego na czarny, dodając skórzaną kierę i alufelgi 17" uzyskałem cenę zakupu na poziomie 98 100 PLN. Bynajmniej nie wyposażyłem go w żadne wodotryski ani hydromasaże. Normalne opcje wyposażeniowe pozwalające w miarę komfortowo przemieszczać się po mieście (teoretycznie). Bo ten komfort zaburzy nam subtelny fakt, że za prawie sto tysięcy złotych będziemy bujać się kioskiem na kołach, napędzanym silnikiem o pojemności 1.2 litra. Cóż, chyba w magazynach Renault zostało trochę silników od sokowirówek, z którymi nie mieli co zrobić, po upadku wizji przebranżowienia się na AGD.
Teraz trochę zejdźmy z tematu samego wyboru i zakupu samochodu. Ekologia. Dyskurs medialny, który w ostatnich latach wzbiera na sile i rozlewa się po wszystkich możliwych gałęziach przemysłu i gospodarki. Ekologie bardzo sprytnie spieniężyła też motoryzacja, wydając takie cudo jak Tesla. W pełni elektryczny samochód, który w Polsce w żaden sposób nie będzie ekologiczny. Wszyscy znają odpowiedź na pytanie "jak?", ale nie pytają "dlaczego?". Ano dlatego, że w naszym kraju prawie cała energia elektryczna pochodzi z elektrowni napędzanych węglem. Gdzie tu ekologia? Już nawet abstrahując od kwestii stacji szybkiego ładowania, czy też ich braku.
Ekologia to jest używanie przez długi czas dóbr i naprawianie ich, zamiast wymiany na nowe. Sprawdza to się znakomicie w przypadku samochodów. I łatwo to można policzyć (w tym artykule na blogu Motodrama popełniłem arkusz kalkulacyjny do liczenia wartości samochodu i kosztu przejechania nim jednego kilometra). Z punktu widzenia ekonomii również nie ma racjonalnego uzasadnienia zakup nowego pojazdu. Dużo bardziej opłacalne będzie dla nas kupienie nawet miesięcznego samochodu, bo on już wtedy zaczyna się amortyzować, i więcej płacimy za towar, niż za doświadczenie.
A jakie jest Wasze zdanie na temat zakupu samochodu? Na co wydalibyście większą gotówkę? Nowy, czy używany? Napiszcie proszę w komentarzach tu na blogu lub na fanpejdżu bloga Motodrama.
Zwróćcie proszę uwagę na zaznaczone przeze mnie elementy, bez których współczesny kierowca nie może się obejść, a za które płaci sto tysięcy złotych. BTW z tą kartą to Renault już mogłoby dać spokój. |
Teraz trochę zejdźmy z tematu samego wyboru i zakupu samochodu. Ekologia. Dyskurs medialny, który w ostatnich latach wzbiera na sile i rozlewa się po wszystkich możliwych gałęziach przemysłu i gospodarki. Ekologie bardzo sprytnie spieniężyła też motoryzacja, wydając takie cudo jak Tesla. W pełni elektryczny samochód, który w Polsce w żaden sposób nie będzie ekologiczny. Wszyscy znają odpowiedź na pytanie "jak?", ale nie pytają "dlaczego?". Ano dlatego, że w naszym kraju prawie cała energia elektryczna pochodzi z elektrowni napędzanych węglem. Gdzie tu ekologia? Już nawet abstrahując od kwestii stacji szybkiego ładowania, czy też ich braku.
Ekologia to jest używanie przez długi czas dóbr i naprawianie ich, zamiast wymiany na nowe. Sprawdza to się znakomicie w przypadku samochodów. I łatwo to można policzyć (w tym artykule na blogu Motodrama popełniłem arkusz kalkulacyjny do liczenia wartości samochodu i kosztu przejechania nim jednego kilometra). Z punktu widzenia ekonomii również nie ma racjonalnego uzasadnienia zakup nowego pojazdu. Dużo bardziej opłacalne będzie dla nas kupienie nawet miesięcznego samochodu, bo on już wtedy zaczyna się amortyzować, i więcej płacimy za towar, niż za doświadczenie.
Zakup używanego samochodu
Kilka lat temu miałem okazję spędzić kilka miesięcy w Kanadzie. Byłem w szoku, że na ulicach Toronto czy Montrealu prawie w ogóle nie ma starych samochodów. Byłem przesiąknięty wizją amerykańskiej kultury motoryzacyjnej, tych wszystkich skrzydlastych krążowników szos z big blockami pod maską, tych muscle i pony carów. I owszem, widziałem sporo wspaniałych wozów z lat 60. i 70., ale raczej na prowincji, raczej stały zaparkowane w specjalnych miejscach obok domu. W centrach dużych miast nie uświadczyłem zbyt wielu choćby dziesięcioletnich samochodów. W Kanadzie czy Stanach każdy, czy go stać czy nie, jeździ co najwyżej kilkuletnią furą. Związane jest to z pewnością z kultem posiadania, o którym też pisałem kilka artykułów wcześniej. Nie muszę chyba przypominać, jak w 2008 roku skończyła się pogoń Amerykanów za posiadaniem na własność, czy to samochodów, czy to nieruchomości.
Do Polski ta moda powoli zaczyna przychodzić, co obserwuję coraz częściej w moim środowisku. Ludzie, którzy dobrze pamiętają poprzedni ustrój, kiedy nie mogli sobie pozwolić na żaden inny środek lokomocji niż komunikacja miejska, albo jeździli latami jednym i tym samym Fiatem, dziś kupują nowe samochody. A raczej bank im kupuje, a oni obiecują mu wywiązywać się co miesiąc z umowy.
Dlatego uważam, podobnie jak wiele osób zawodowo i z pasji związanych z motoryzacją, że jedyną słuszną opcją jest zakup samochodu używanego. Nawet piętnastoletniego BMW E39 z solidnym silnikiem benzynowym 2.8 albo trzylitrowym pancernym dieslem. Kupimy taki wóz w bardzo dobrym stanie za 20 tys. złotych, włożymy na starcie 5 tysięcy w duży serwis i będziemy cieszyć się nim przez długie lata. I będzie to BMW, a nie, za przeproszeniem, reno.
A jakie jest Wasze zdanie na temat zakupu samochodu? Na co wydalibyście większą gotówkę? Nowy, czy używany? Napiszcie proszę w komentarzach tu na blogu lub na fanpejdżu bloga Motodrama.