czwartek, 4 lutego 2016

Piękne lata 90. w motoryzacji, czyli Mercedes-Benz W210

Mercedes-Benz W210. Blog Motodrama.

Lata 90. w przemyśle motoryzacyjnym to była piękna epoka. Marki samochodowe nie bały się na każdym kroku gniewu ekologów, a samochody projektowano dla ludzi. Przeciwnie do obecnej sytuacji, gdzie samochody produkuje się pod dyktando paneuropejskich widzimisię i bynajmniej, nie dla kierowców. Od gamy silników zaczynając, po jakość wykonania kończąc.

Z rozrzewnieniem wspominam mojego Mietonga, którego sprzedałem jakieś pół roku temu. Mercedes-Benz W210, popularnie zwany okularem. To była wspaniała maszyna, o niesamowitym poziomie wykończenia wnętrza i wygodzie podróżowania. Niestety, wolnossący ropniak o pojemności 2.2 litra sprawiał, że ta prawie dwutonowa kobyła miała dynamikę worka ziemniaków. Jednak nie o to w Mietongu chodziło. To był klasyczny dyliżans. Automobil, którym się powozi. Nie jeździ, a właśnie powozi. Najpoważniejszą dolegliwością dwieściedziesiątek była rdza, która lubiła chrupać nadwozia, szczególnie w okolicach progów, nadkoli i tylnej klapy. Mój egzemplarz był zdaje się wyjątkowy, bo nie miałem ani jednego ogniska rdzy, nawet w zawieszeniu. Była to zasługa poprzednich dwudziestu właścicieli, którzy o ten samochód dbali. Niemiec trzymał pod kocem i jeździł tylko na ryby, a Polak trzymał w garażu. 

Niestety, E Klasa o oznaczeniu W210 nie pobiła ani popularnością, ani bezawaryjnością Balerona, czyli poczciwej W124, ulubieńca taksówkarzy. Baleron był jeden i tego sukcesu nie da się niestety powtórzyć. Dziś dobre sztuki można trafić na aukcjach za niebagatelne kwoty. Baleron w stanie "normalnym" to wydatek spokojnie 15 tysięcy złotych. Warto, bo to prawdopodobnie jeden z ostatnich samochodów, w których nie ma co się zepsuć.


Mówi się, że miarą niezawodności samochodu jest to, jak chętnie taksówkarze wybierają dany model. A piętnaście lat temu aż roiło się w Europie od taryf z jajowatymi oczami, szczególnie w kolorze typu budyń. Fenomen tego modelu polegał na tym, że przez ładnych kilka lat jeździli nim w Europie wszyscy: od taksówkarzy, przez małych przedsiębiorców, gangsterów (za sprawą pojemnego bagażnika), po kanclerza Niemiec i największych dygnitarzy. 

Okular ma w sobie niepowtarzalny klimat. Wytwarza niesamowitą aurę z połączenia klasycznej elegancji, poczucia prestiżu i wygody podróżowania oraz świadomości przynależności do elitarnej grupy społecznej, która powozi się takimi krążownikami szos. Dziś W210 widziane na ulicach raczej nie wywołują fali ekscytacji. Ich design, szczególnie pasa przedniego wielu osobom się nie podoba. Jednak linia klasycznego "berlinera" i zgrabny tył podręcznikowo wpisują się w kanony limuzyn z segmentu E.

Mercedes-Benz W210. Blog Motodrama.
Tu mój Mietong podczas niezbyt profesjonalnej sesji sprzedażowej. Dobrze wyglądał na tych 18" felgach, c'nie?


Okular w królestwie Lanosów


Dobrze pamiętam okolice przełomu tysiącleci, kiedy to na naszych drogach królowały takie samochody jak Daewoo Lanos (wiele się nie zmieniło, bo to "świetny samochód", ale to zupełnie inna para kaloszy i napiszę o tym fenomenie szerzej kiedy indziej), Polonezy i kilka innych, nudnych modeli jak Astra A, Citroen Xsara czy Renault Megane pierwszej generacji. W czasach gwałtownego rozwoju kapitalizmu i nagłego zwiększenia się dostępności dóbr, kiedy społeczeństwo dostało w końcu możliwość świadomego wyboru stylu życia, pojawiła się nowa funkcja, którą zaczęto przypisywać produktowi, jakim jest samochód. Było to oczywiście normą miliony lat wcześniej na Zachodzie, gdzie Jaguara E-Type kupowali zamożni golfiści, a Mini jeździli pracownicy agencji reklamowych (sorry za ten "brytycyzm"). Ale w Polsce przez okres pięćdziesięciu lat po Wojnie nie było zbyt wielkiego wyboru w dziedzinie motoryzacji. Albo brało się Polskiego Fiata 125P, albo jeździło się MPK. Zaraz zaraz, jak się brało, krzyknie starszyzna. Na furę w latach 70. czy 80. czekało się nieraz po kilka lat, zbierając pieniądze na specjalnych książeczkach samochodowych. Nie było więc miejsca na lajfstajlowe pobudki, kierujące wyborem auta.

Lata 90. przyniosły niesłychaną rewolucję w rodzimej kulturze motoryzacyjnej. Powstał nowy, nieznany wcześniej zawód zwany "handlarzem samochodów", cieszący się w tamtym okresie należytym szacunkiem i społeczną estymą. Tysiącom Polaków narodowo-martyrologiczno-historyczne zaszłości i pretensje do sąsiadów zza Odry nie przeszkadzały w masowym sprowadzaniu z Niemiec używanych samochodów. I zaczęły do nas zjeżdżać Okulary. Oh, co to był za szał. Klima, podgrzewane fotele, skóra z kangura. I ten design, nieporównywalny z żadnym innym samochodem widywanym podówczas na polskich drogach, po których jeździły nudne mydelniczki. 

Mój Mieczysław, gdy go kupiłem miał przejechane według licznika jakieś 200 tysięcy kilometrów, co oczywiście możemy uznać za radosną twórczość któregoś z poprzednich właścicieli i włożyć między bajki braci Grimm. Myślę, że mógł mieć przejechane około pół bańki, jak na samochód z 1997 roku. Ale czy to robiło na nim jakiekolwiek wrażenie? Nic. Zero. Nawet się nie wzruszył. Nawet koło zapasowe w bagażniku było nowe i oryginalne zapakowane, tak jak wyjechało z salonu!

Mercedes-Benz W210. Blog Motodrama.
Wnętrze wyglądało, jakby auto miesiąc temu wyjechało z salonu gdzieś w Dusselforfie. Drewno i tapicerka zachowane w nienagannym stanie, wszystko idealnie spasowane i wyciszone. Klasa, moi Państwo!


Domek w Bawarii


Styl wnętrz Mercedesów z lat dziewięćdziesiątych można określić jako uosobienie drewnianego domku gdzieś na południu Bawarii, z salonem z kominkiem opalanym drewnem przyniesionym z lasu przez lekarza kardiochirurga Hansa. Na ścianach nie może zabraknąć takich detali jak poroże jelenia, wystawka trofeów strzeleckich czy płótna z malowidłami niemieckich ekspresjonistów. Podobne założenia estetyczne przyświecały projektantom ze Stuttgartu. Miało być elegancko, solidnie, konserwatywnie i topornie, w dobrym tego słowa znaczeniu. Powstawały samochody z charakterystycznym celownikiem na masce, które z daleka obwieszczały wszem i wobec, że o to jedzie arystokracja. Jednak nie arystokracja w ujęciu brytyjskim, bez pompatyczności i nadęcia typu ja jestem Bentley, a wy możecie wypier*****. Mercedes to wyważony styl i klasa.

Jeżdżąc osiemnastoletnim Okularem czerpałem z tego niebywałą satysfakcję. Nawet częściej niż dziś z ochotą wybierałem się na przejażdżki bez celu. Nie liczyła się prędkość pokonywanej drogi, bo demonem przyspieszenia ten dwulitrowy ropniak nie był. Tu robotę robiło wrażenie płynięcia. Miękki i nieco leniwy układ kierowniczy. Cicho i równo pracująca czterobiegowa, automatyczna skrzynia biegów, której szarpnięcia były praktycznie niewyczuwalne. Zawieszenie idealnie zestrojone do spokojnego pokonywania zakrętów i nierówności, jakbyśmy jechali poduszkowcem.
I ta przestrzeń w środku, gdzie ja mając 190cm wzrostu mogłem rozsiąść się przed kierownicą jak lord, a pasażer podobnych gabarytów mógł usiąść z tyłu i rozłożyć nogi. Ilość materiałów użytych do wygłuszenia wnętrza pojazdu była zadziwiająca. Wewnętrzna strona tapicerki, boczki drzwi czy nawet klapa bagażnika były idealnie wygłuszone, tak że jadąc z prędkością 140km/h miałem poczucie, jakbym stał zaparkowanym autem w garażu. Nawet samo zamykanie drzwi było przyjemnością, kiedy praktycznie za lekkim dotknięciem same domykały się bezszelestnie.
Świetną sprawą w W210 jest promień skrętu. Tym samochodem bez trudu można było zawrócić na dwa razy w krętej uliczce, a z robieniem zatoczki nie było żadnego problemu.

Celownik na końcu długiej jak stół dziesięcioosobowy maski. Jest klasa.



Dziwię się więc, że Niemcy oszczędzili na zabezpieczeniu karoserii i postanowili jej nie cynkować, co było standardem w poprzednim modelu E Klasy. To niestety największa wada tych pięknych i ponadczasowych modeli Mercedesa. Czy W210 będzie miał szansę zasłużyć na miano klasyka? Mam nadzieję, że tak. Szczególnie z tego względu, że nie dotknęła go fala wieś-tuningu, tak popularnego na początku lat dwutysięcznych i mamy dziś na rynku mnóstwo egzemplarzy zachowanych w stanie fabrycznym,

Z niepokojem patrzę na dzisiejsze limuzyny od Audi, BMW czy Mercedesa, które w zasadzie przestały być samochodami, a stały się komputerami na kółkach. Czy BMW serii 7 z czterema turbosprężarkami, w tym jedną elektryczną jest krokiem w dobrą stronę? Nie wydaje mi się, aby te samochody były w stanie pokonać "chociażby" pół miliona kilometrów bez poważniejszych napraw. A remont silnika? Każdy, kto ma trochę wiedzy o budowie pojazdów mechanicznych wie, na czym typowy remont jednostki napędowej polega. W dużym uproszczeniu - musimy mieć materiał, czyli metal, z którego będziemy w stanie coś na nowo wytoczy, co będziemy mogli powtórnie sfrezować i obrobić. W przypadku starszych, pancernych konstrukcji bloków silnika nie było z tym problemu. Braliśmy wał korbowy na warsztat, gdzie był on odpowiednio obrabiany i wyważany. Z dzisiejszymi konstrukcjami, które są wyśrubowane pod względem niskiej masy i wysokich osiągów do granic absurdu, będzie to obawiam się niemożliwe.  

Wybór odpowiedniego dresiwa do powożenia W210 nie był łatwy.


A jakie są Wasze doświadczenia z W210, czyli popularnym Okularem? Mieliście okazję nim jeździć, a może byliście jego właścicielami? Jak postrzegacie te samochody w porównaniu do dziś produkowanych maszyn? Jestem bardzo ciekaw Waszych opinii. Zostawcie je tu w komentarzach lub na fanpejdżu bloga Motodrama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twoją opinię!
Zachęcam do polubienia fanpejdża bloga Motodrama na Facebooku.