czwartek, 21 stycznia 2016

Ile powinien kosztować samochód?

Nie odkryję przed Wami Ameryki mówiąc, że samochód jest jednym z najbardziej wyrazistych sposobów na wyrażenie siebie w społeczeństwie, odróżnienie się od innych czy zaznaczenie własnej osobowości i stylu życia. Warto jednak na początku tego artykułu usystematyzować sobie pewnie kwestie związane z samochodem postrzeganym nie tylko jako maszyna, ale raczej jako obiekt i narzędzie komunikacyjne. Jako konsumenci wybierając markę i model samochodu kierujemy się bardzo ściśle określonymi kryteriami, których jednak w znakomitej większości nie jesteśmy świadomi. (Prawie)wszystko dzieje się z tyłu naszej głowy.


Jakiś czas temu rozmawiałem z dobrym znajomym na temat zakupu samochodu. Ów znajomy rozgląda się za pojazdem używanym. Niby nic w tym dziwnego. Jednak nieco szokująca dla mnie była pierwsza informacja, pierwsze kryterium które postawił odnośnie zakupu:

- Pomóż mi poszukać samochodu. Takiego za trzydzieści tysięcy.



Nie poruszyliśmy na starcie żadnej z fundamentalnych kwestii takich jak rodzaj nadwozia, rodzaj paliwa, systemy bezpieczeństwa i tak dalej. Do czego by ten samochód nie służył, miał kosztować określoną sumę i basta.
Kwestia ceny, za jaką kupimy samochód jest bezsprzecznie bardzo istotna (jak nie najistotniejsza). Cena zakupu jak i cena późniejszej odsprzedaży wpływają bezpośrednio na fakt, czy transakcja była udana i opłacalna, czy też nie. Tak to wygląda z ekonomicznego punktu widzenia.
Jednak sytuacja zaczyna robić się nieco niebezpieczna, jeśli punktem wyjścia w myśleniu o zakupie auta są pieniądze. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi tu o nasz budżet, jaki przewidujemy na zakup. Chodzi tu o pewną psychologiczną granicę, pewne widełki cenowe, w których będziemy czuć się dobrze, bezpieczni i spełnieni wewnątrz, jak i na zewnątrz. Auto po prostu nie może być za tanie, bo będziemy czuć się niekomfortowo i może nawet będzie nam wstyd przed samym sobą i przed otoczeniem. Spodziewam się, że niewiele osób potrafi się przyznać do tego, że dokonują wyborów konsumenckich wyłącznie na podstawie wskaźnika, jakim jest cena i "im wyższa, tym lepsza".

W ten sposób niestety wiele osób racjonalizuje swoje wybory. "Wolę zapłacić więcej i mieć spokój". "Drogo, czyli dobrze". "Jakość idzie za ceną". I tak dalej w nieskończoność można by przytaczać swoiste usprawiedliwienia nabywców nowych "zabawek".

 

Dobry marketing w rękach złych ludzi

Na pewno znacie markę Chivas Regal. To znany na całym świecie producent szkockiej whisky. Co możecie powiedzieć o tej marce? Pewnie że jest to trunek luksusowy, najwyższej jakości, dla koneserów, drogi i tak dalej. Jednak marka Chivas ładnych parę lat temu miała ogromny problem. Ludzie nie kupowali ich produktu. Wtedy odpowiedzialni za zarządzanie marką wpadli na pomysł, aby nie zmieniając produktu drastycznie podnieść jego cenę o kilkadziesiąt procent. Jaki był efekt tego marketingowego zabiegu - wszyscy dzisiaj wiemy.

Sprawy podobnie wyglądają w przemyśle motoryzacyjnym. Jaką marką była Skoda piętnaście, czy nawet dziesięć lat temu? Jakimi wartościami się kierowała i do jakiej grupy docelowej mówiła? W społecznej nieświadomości Skoda postrzegana była jako producent tanich, czeskich samochodów dla rodzin i niezamożnej klasy średniej. Marka pozbawiona emocji i silnego temperamentu. Raczej dobry wybór dla "everymana". Tak na poziomie komunikacji, jak i designu czy stosowanych technologii Skoda nigdy nie wychodziła przed szereg, produkując poprawne samochody o obłych i nieagresywnych kształtach, służące do przemieszczania się z punktu A do punktu B. I ten duch marki miał bezpośrednie przełożenie na ceny produktów. Plasujące się raczej w grupie economy, niż premium.

Jednak po upływie zaledwie dekady sytuacja zmieniła się diametralnie. Koncern Volkswagena zauważył potencjał drzemiący w marce z kurą w logo i specjaliści od brandingu wykonali kawał świetnej roboty, przeobrażając Skodę z brzydkiego kaczątka w pięknego, designerskiego łabędzia "full led". Dobre repozycjonowanie marki, stworzenie na nowo całego świata przeżyć (polecam reklamę Octavii RS sprzed kilku lat) sprawiły, że Skoda to już nie Felicja dla działkowicza, ale Octavia dla gościa w garniturze pracującego w korpo czy Superb dla menadżera uprawiającego poranny jogging. W tym momencie modele Skody nie odstają cenowo od Volkswagenów czy innych samochodów z tych samych segmentów, które od zawsze pozycjonowane były o klasę wyżej.



Czym dziś jest luksus?


W teorii samochód jest maszyną, której prymarną funkcją jest pomoc w przemieszczaniu się z punktu A do punktu B. I praktycznie wszystkie auta spełniają tę funkcję w 100%. Wszystkie funkcjonalności wychodzące poza tę podstawową funkcję działają już poza obszarem racjonalności i zaczynają operować w sferze emocji. Takie opcje w specyfikacji jak skórzana tapicerka, klimatyzacja, moc silnika, nawigacja, zestaw bluetooth i inne "zbawienne" dla użytkowników funkcjonalności w mniejszym bądź większym stopniu zaspokajają czysto ludzkie potrzeby emocjonalne. W żadnym razie nie jestem przeciwnikiem klimatyzacji czy skórzanych foteli, ale bardzo dobrze wiem, że można się bez nich obejść. Ba, można bez nich żyć. Jednak chcąc poczuć się lepiej i bardziej komfortowo, mieć świadomość przebywania w wyjątkowym miejscu - jesteśmy zmuszeni za ten luksus zapłacić.

Wróćmy do historii mojego znajomego z początku artykułu. W poszukiwaniach nowego-używanego samochodu kierował się on początkowo wyłącznie ceną. Nie włożył trudu i pracy w poszukanie rzetelnych opinii na temat samochodów, które go interesowały. Nie zasięgnął wiedzy eksperckiej u mechaników, znawców motoryzacji czy chociażby ludzi, którzy zjedli zęby na handlowaniu autami. Jego głównym polem eksploracji i pozyskiwania "wiedzy" niestety był portal aukcyjny. A to niestety najkrótsza droga do obniżenia u siebie odporności na "bullshit" i ściemę, której stężenie na allegro jest niesamowite.

Wartością, której pożądał ów znajomy był "luksus". Jaka jest semantyka luksusu? Co on oznacza? Dla każdego pewnie trochę (albo i bardzo) co innego. Na marginesie - odsyłam do książek wybitnego znawcy  i praktyka designu i sztuki użytkowej Dejana Sudjica, który fenomenalnie rozprawił się ze zjawiskiej luksusu (pozycje obowiązkowe to "Język rzeczy" i "B jak Bauhaus").

Ludzie kupują drogie samochody, bo ludzie kupują drogie samochody

Wracając do teorii luksusu. Dla jednych to oznaka nadmiaru i przepychu, barok w formie i ogólnie "nie mamy na co wydać pieniędzy, to kupmy sobie złoty sedes". W tym ujęciu moim zdaniem bliżej do czystej, ludzkiej głupoty i snobizmu. Dla mnie luksus to pojęcie mocno związane z procesem projektowania danego dobra. To staranność w wykonywaniu go, rzemieślnicza praca włożona w proces powstawania produktu, użycie najlepszych i naturalnych materiałów. Luksusem więc w moim systemie wartości będzie naturalne drewno w desce rozdzielczej Mercedesa, ręcznie szyte fotele czy ręcznie karosowane nadwozia, co niestety dziś jest bardzo rzadko spotykaną sztuką i jednocześnie bardzo pożądaną przez koneserów. Pożądanie, czyli kolejny składnik luksusu.

Dla mojego znajomego, jeśli już go tak męczymy, luksusem miały być czysto użyteczne funkcje samochodu. Chciał mieć klimatyzację dwustrefową, światła ksenonowe, nawigację i kilka innych gadżetów. Starałem się więc delikatnie i umiejętnie uświadomić mu, że będzie w stanie kupić samochód o takiej specyfikacji za 2/3 kwoty, jaką chce na ten cel przeznaczyć i ograniczyć ryzyko sparzenia się. Niestety, zapora była zbyt silna i nie dało się przekonać go do zmiany postawy. Nie sztuką jest kupić pięcioletnie auto, które zaraz okaże się słomką w oku, bo poszczególne podzespoły zaczną się sypać. Sztuką jest trafić perłę, chociażby i piętnastoletnią, która posłuży nam jeszcze prze długie lata, jeśli tylko będziemy o nią dbać.

Prosty przykład: możemy kupić pięcioletniego Volkswagena Passata B6 2.0 TDI z deklarowanym przebiegiem 150 tys. km za 30000 zł. Auto do rejstracji, od Niemca spod koca. Po przekroczeniu Odry oczywiście doznało cudownego ozdrowienia i pod wpływem pływów rzecznych i magnetyzmu obrócił się licznik, ale to nie o tym. Szczęśliwy nabywca nowego Paska po zrobieniu fotosesji na instagrama i przejażdżce ze znajomymi nad jezioro odkrywa coraz to kolejne bonusy. A to turbina dopomina się o regenerację. A to wtryski zbyt rozrzutnie obchodzą się z paliwem. A to dwumas jednak chyba nie był wymieniany miesiąc temu, jak to miły handlarz opowiadał. Tak grosz do grosza i mielibyśmy drugiego Paska. Niemożliwe? Porozmawiajcie ze znajomymi.

Przykład nr 2: kupujemy osiemnastoletnie BMW serii 3, model E46. Fura stara jak świat i w ogóle to wstyd wyjechać na drogę. Ale ale. Pod maską równo pracuje poczciwy, sześciocylindrowy benzyniak, w którym jak mówią starzy górale - nie ma co się zapsuć. Na starcie wymieniamy wszystkie płyny eksploatacyjne i filtry, kupujemy nowe opony, wymianiamy klocki hamulcowe. Operacja wynosi nas założmy 3000zł. Czyli tyle, co w felernym Passacie zapłacilibyśmy za regenerację dwóch wtryskiwaczy. Jak dalej toczy się ta historia? Jeśli poczciwą "trójką" nie zetniemy jakiegoś drzewa lub nie wjedziemy (nie daj Bóg) pod pędzące Pendolino, to mamy dużą szansę na ujeżdżanie jej przez kolejne kilka lub kilkanaście lat. Koniec końców wydamy na samochód co najmniej połowę mniej pieniędzy, a i zaoszczędzimy sobie zdrowotnych perypetii w postaci zawałów serca czy innych dolegliwości kardiologicznych związanych z wysokością faktur za naprawy.

Jaki werdykt? Co lepiej kupić, gdzie ulokować swoje pieniądze i emocje? Jestem ciekaw Waszych opini na ten temat. Czy faktycznie nowszej generacji pojazdy, droższe i bardziej awaryjne są w stanie zrekompensować spadek poczucia własnej wartości spowodowanego posiadaniem starszego modelu?

Dajcie znać w komentarzach! Zapraszam na fanpejdź bloga Motodrama na https://www.facebook.com/blogmotodrama/. Będzie mi bardzo miło za każdego lajka.

Szerokiej drogi i rozważnych zakupów!

1 komentarz:

  1. Jeśli 5-letnie to z zaufanego źródełka i kilka tysięcy drożej niż najtańsze "nic nie puka, a nawet nie stuka". I po prostu innego wyjścia nie ma, bo wiara w 12-, 15-, 18- czy 23- letnie padło jest dla mnie zwykłą naiwnością :). Może i serce jeszcze dobrze tam bije, ale rdza, rdza, rdzaaaaaaa!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twoją opinię!
Zachęcam do polubienia fanpejdża bloga Motodrama na Facebooku.